Polska ma znacznie lepszą prasę za granicą niż u nas
Za dwa miesiące Polska obejmie półroczne przewodnictwo w Unii Europejskiej. O najważniejszych zadaniach czekających polską prezydencję, naszej pozycji na kontynencie i w świecie, stosunkach z sąsiadami mówi Radosław Sikorski w wywiadzie dla “Gazety Pomorskiej”.
Tekst wywiadu:
– Za dwa miesiące Polska obejmie półroczne przewodnictwo w Unii Europejskiej. Będzie to sprawdzian umiejętności organizacyjnych państwa na skalę europejską oraz szansa na wypromowanie kraju. Na ile może zaszkodzić naszej prezydencji wojna polsko-polska? Trudno przecież wykluczyć jakieś spektakularne marsze opozycji, palenie kukieł i kłótnie na oczach gości z całej Europy?
– Polska ma znacznie lepszą prasę za granicą, niż u nas. Ale rzeczywiście w pewnych kręgach widać perwersję polegającą na tym, że za najwyższy stopień patriotyzmu jest uznawane atakowanie nie tylko prezydenta, premiera i rządu, ale wręcz zohydzanie Polakom współczesnej Polski. Chwała Bogu, że tego nikt za granicą poważnie nie traktuje.
Prezydencja oznacza, że w różnych sektorach będziemy przewodniczyć obradom, a nie rządzić Unią. Myślenie, że w czasie prezydencji można głównie załatwiać jakieś swoje interesy, jest błędne. Reprezentować będziemy wszystkie państwa UE. Innymi słowy – to szansa na pokazanie naszych umiejętności przywódczych i organizacyjnych oraz ugruntowanie dobrej marki Polski. Naszym priorytetem jest program Partnerstwa Wschodniego, zakładający zacieśnienie współpracy z Ukrainą, Białorusią, Mołdawią, Gruzją, Armenią i Azerbejdżanem. Drugi obszar, na którym nam zależy, to wzmocnienie obronności europejskiej. Uważamy, że NATO to najważniejsza polisa ubezpieczeniowa dla naszego kraju, ale jeszcze lepiej mieć także drugą polisę – europejską. Będziemy też musieli zmierzyć się z kwestią “wiosny arabskiej” i europejskiej na nią reakcji. W przyszłym miesiącu w Bydgoszczy w odbędzie się spotkanie Trójkąta Weimarskiego, a wiec tego forum, w którym Polska uzyskuje dostęp do samego jądra decyzyjnego Unii.
– Podobno w Unii zaczyna funkcjonować pojęcie “wielkiej szóstki” – z Polską jako szóstym z największych graczy na kontynencie. A może to tylko przejaw naszej narodowej megalomanii?
– Polska jest istotnie z jednej strony wśród największych decydentów, a z drugiej – reprezentuje swój region. W kilku ważnych sprawach mamy z nowymi państwami członkowskimi wspólne zarówno tzw. miękkie, jak i twarde interesy. Mamy też ambicje utwierdzać te państwa w przekonaniu, że w ich imieniu zdolni jesteśmy czasami głośno tupnąć.
– W jakiej wadze europejskiej UE walczymy – średniej, półciężkiej?
– Jesteśmy razem z Hiszpania w lidze krajów średniej wielkości. Ale takim krajem, co do którego wszyscy wiedzą, że jeszcze ma ogromne zapasy, by osiągnąć oczekiwaną formę, przybrać na wadze.
– Jest pan zadowolony z naszej roli wśród państw regionu – myślę o Czechach, Słowacji, Węgrzech i krajach nadbałtyckich?
– Tak, Grupa Wyszehradzka to duży sukces, ale ponieważ jesteśmy krajem na bardzo podobnym stopniu rozwoju, dajemy przykład państwom Partnerstwa Wschodniego, że jesteśmy zdolni do współdziałania i że jesteśmy konstruktywnymi członkami UE. Partnerstwo Wschodnie to w pewnym sensie Grupa Wyszehradzka bis, ale pamiętać jeszcze musimy o kolejnych, nowych państwach – Rumunii i Bułgarii. Polska przeżywa bowiem ciekawy okres polegający na tym, że położenie geograficzne, które było niegdyś naszym przekleństwem, dzisiaj jest źródłem zwiększających się wpływów w Europie.
– Jakie są więc nasze największe atuty w Unii?
– Jesteśmy w grupie tych krajów, które liczą się np. siłą swojego potencjału gospodarczego. Nasz dochód narodowy w liczbach stałych wzrósł od 1990 roku lat czteroipółkrotnie. Dwadzieścia lat temu nasz PKB wynosił 160 miliardów dolarów, dziś – prawie 720 miliardów. Oznacza to np. że nasz PKB jest dwa i pół razy wyższy od ukraińskiego i stanowi aż jedną trzecią PKB Rosji. Polski eksport w porównaniu z początkiem lat 90. jest dziewięć razy wyższy. Trudno więc nie liczyć się z dwudziestą gospodarką świata i szóstą na kontynencie. Atutem jest zatem fakt, że możemy się podzielić swoją receptą na sukces gospodarczy z innymi krajami. Mało kto też docenia, że coraz częściej powielane są polskie wzorce – np. kotwicy konstytucyjnej w kwestii poziomu zadłużenia. A w sensie dyplomatycznym mierzymy się z najlepiej rozwiniętymi krajani UE, a w niektórych sprawach jesteśmy nawet lepsi. Ostatnio w Egipcie nasi konsulowie wydawali dokumenty w kurortach w trybie bezprzewodowym, tzw. e-konsulatu obywatelom najbogatszych państw UE, których służby konsularne nie miały takich zdolności.
– Mieliśmy jednak ogromne ambicje tworzyć pomost między Wschodem a Zachodem Europy, ale chyba nie najlepiej nam to wychodzi…
– Metafora pomostu trochę się zdezaktualizowała bo dziś każdy komunikuje się z każdym
– Czy Unia Europejska ma całościową politykę wobec Rosji?
– Oczywiście, że tak. Dokumenty o strategicznych relacjach unijno-rosyjskich są rozsądne i piękne.. Tyle tylko, że nie zawsze realizowane.
– Swego czasu, mówiąc o Gazociągu Północnym, był pan sceptyczny, wspominając nawet o pakcie Ribbentrop-Mołotow?
– Przypomnę, co naprawdę powiedziałem, bo to jest jedna z wypowiedzi, które dziesiątki razy wyjaśniałem, ale niewielu to obchodziło. Powiedziałem wtedy: “Polska jest szczególnie uczulona na porozumienia zawierane ponad naszymi głowami, takie jak Rapallo, Locarno, pakt Ribbentrop-Mołotow”. Nie widzę w czym można się z tym nie zgadzać.
– Jednak zbliżenie Niemiec i Rosji może osłabić stosunki polsko-rosyjskie?
– Pewnie, że lepiej byłoby, gdyby Rosjanie zgodnie z umową dokończyli inwestycję drugiej nitki gazociągu jamalskiego. Wiemy, który rząd z tego zrezygnował. A kolejne rządy liczyły na to, że uda się nam zniechęcić Niemcy i Rosję do budowy Nord Stream. Przypomnę jednak, że za premierostwa Kazimierza Marcinkiewicza jeden z wiceministrów zasugerował, że jak nie można wygrać, to warto się przyłączyć. I zapłacił za to dymisją. W naszym interesie było utrzymanie tranzytu gazu rosyjskiego trasą jamalską. Ale z wielkim patriotycznym zadęciem podniesiono Rosjanom stawki tranzytowe. Tym samym dostarczyliśmy stronie rosyjskiej i niemieckiej dodatkowych argumentów za budową Nord Steramu. Patriotyzm to wspaniała rzecz, ale nie zwalnia od myślenia.
– Stosunki polsko-rosyjskie wydają się coraz lepsze. Czy katastrofa smoleńska może je w znaczący sposób pogorszyć?
– Niektórzy stawiają tezę, że Rosja jest krajem niedemokratycznym, i faktycznie ma tu dużo do zrobienia. Natomiast jeśli ktoś twierdzi, że dopóki Rosja nie stanie się demokratyczna – Polska nie powinna mieć z nią relacji, to ja się nie zgadzam. Bo jeśli taki warunek sobie postawimy – możemy czekać długo. A sąsiadów się nie wybiera. W ostatnich paru latach Rosja wysyła sygnały o możliwej chęci przystąpienia do szeroko pojętego Zachodu. Czasami nie doceniamy wagi tego, co robimy. Stany Zjednoczone ustami wysokich przedstawicieli departamentu stanu uważają polepszenie relacji polsko-rosyjskich za jedno z najważniejszych wydarzeń w Europie w zeszłym roku. Jeśli Rosjanie mówią, że chcą się modernizować, że mając wybór miedzy Chinami a Zachodem – mówię bardzo skrótowo – jest im bliżej do Zachodu, to jest to niezwykle pozytywne. Jasne, że trzeba roztropnie do tych deklaracji podchodzić i je sprawdzać.
Oczywisty jest też fakt, że pozostają długofalowe sprzeczności interesów, np. na Białorusi czy Ukrainie. Nawiasem mówiąc, na Ukrainie toczy się bardzo ciekawa gra – Rosja chce by Ukraina przystąpiła z nią do strefy wolnego handlu z Kazachstanem i Białorusią, a my wspieramy wysiłki Komisji Europejskiej w sprawie przystąpienia Ukrainy do strefy wolnego handlu UE.
Z innymi krajami, jak USA i Niemcy, też mamy w niektórych dziedzinach sprzeczne interesy, ale przecież nie oznacza to wrogości. My wolimy dobre relacje, które stwarzają szanse, że te problemy da się rozwiązać. Pytanie, czy mamy alternatywę? Choćby szukania na siłę wrogów, robienia polityki zagranicznej w taki sposób, w jaki robi się naszą polityką wewnętrzną? Boję się polityków, którzy chcą walczyć, kiedy jest czas budowania. I którzy używają emocji patriotycznych do popełniania głupstw. Nie walczymy już o niepodległość, bo ja mamy. Dziś walczymy o pozycję, dorobek i nasze interesy gospodarcze, a nie o honor, którego przecież i tak nikt nam nie może odebrać.
– Czy w Europie Czy nadal Polskę traktuje się jak konia trojańskiego Ameryki?
– To nigdy nie był komplement wobec nas. I nigdy to nie była prawda. Wszystkie inne poważne kraje europejskie są jednocześnie dobrymi sojusznikami USA i lojalnymi Europejczykami. Polska się w tym względzie niczym od nich nie różni.
– Jednak wydaje się, że stajemy się trzeciorzędnym partnerem USA – myślę m.in. o tarczy antyrakietowej. Czy Amerykanie wycofują się w ogóle z Europy i oddają pole w NATO?
– Nie, proszę pamiętać, USA nadal prowadzą dwie wojny. W Iraku mają nadal 50 tys. żołnierzy, a 90 tys. w Afganistanie. Więc to, że jednocześnie USA usuwają się na drugi plan w kwestii interwencji w Libii uważam za wyraz roztropności. Ale problem jest znacznie szerszy. I paradoksalny. Jeśli demografia jest przeznaczeniem, to my jako świat zachodni będziemy coraz mniejszą częścią populacji świata i coraz mniejszą częścią globalnej gospodarki. A jednocześnie istnieje w świecie przekonanie, że w razie potrzeby to właśnie Zachód ma zapewnić bezpieczeństwo. Tego na dłuższą metę utrzymać się nie da.
– A może – jako ważny kraj Unii – jesteśmy trudniejszym partnerem Ameryki? Pańskie zdecydowane wypowiedzi choćby w sprawie restytucji mienia żydowskiego zostały w kraju dobrze przyjęte.
– Nasz rząd zbudował stosunki polsko-amerykańskie na solidnych podstawach sojuszu i przyjaźni, ale jednocześnie jako pierwszy zaczął traktować USA jako kraj, z którym mamy wspólne interesy, ale i różnice. Byli np. tacy, którzy uważali, że powinniśmy w Iraku siedzieć na wieki wieków. My z rocznym wyprzedzeniem, w sposób skoordynowany wycofaliśmy się. I to w taki sposób, że w dzień zakończenia naszej misji sekretarz stanu USA nam za to dziękowała. Z Amerykanami mamy perspektywiczne interesy gospodarcze, jak np. eksploatacja zasobów gazu łupkowego. Realizujemy też ważne projekty w dziedzinie bezpieczeństwa. Ale nasz rząd, negocjując z Amerykanami, pilnuje polskich interesów.
– Uczestnicząc w spotkaniach dyplomatycznych ma pan wrażenie, że Polskę przestaje się traktować jak ubogiego, uciążliwego natręta z pretensjami do całego świata?
– Myślę, że wiele rządów odetchnęło po latach 2005 – 2007. W sferach decyzyjnych w Europie już wiedzą, jaka jest waga gatunkowa Polski, o czym wcześniej mówiłem. Ale momentem zwrotnym były wybory do Parlamentu Europejskiego. Wszyscy zobaczyli, że Polska ma 50 europosłów, że to po prostu inna liga niż zamożne, ale znacznie mniejsze kraje. Natomiast niesympatyczne dla nas mity mają bardzo długi żywot. Uważam, że nie do końca przezwyciężyliśmy stereotypy o Polsce sięgające co najmniej XIX wieku. Bo nowoczesne postrzeganie świata, instytucje, programy edukacyjne, podręczniki tworzono w XIX w. gdy Polski nie było na mapie. I też postrzeganie naszego kraju wielu Europejczyków wtedy się uformowało. Później przez blisko pół wieku byliśmy marginalnym krajem satelickim. Trzeba jeszcze trochę czasu, byśmy to przezwyciężyli. I osiągnęli na trwałe w Europie miejsce, które Polsce się należy: poważnego, odpowiedzialnego kraju.
Wywiad ukazał się 29 kwietnia 2011r. W “Gazecie Pomorskiej”.